Witam wszystkich odwiedzającym mojego bloga :)
Mam dziś niesamowity entuzjazm- z pewnością nie za sprawą pogody, która jak co weekend lubi się psuć, a ze względu na ilość zrealizowaych przeze mnie rzeczy..
Otóż wczoraj byliśmy na grzybach- pierwszy raz od czasu przeprowadzki do Poznania, więc nie bardzo wiedzieliśmy w jakim kierunku jechać, finalnie padło na Obornickie lasy...
Wspaniały zapach grzybów, który rozprzestrzeniał się z każdym krokiem był dla nas- laików pod względem grzybobrania- dowodem na to, że znajdziemy ich całe mnóstwo... I owszem :) znaleźliśmy - caluśki kosz grzybów, które spełniały wszelkie znane nam kryteria- nie blaszki a "poduszeczka", brązowe i pachnące. Te były ciut mniej brązowe niż zwykle, ale nie można się było do niczego doczepić... Przy okazji wykradłam z lasu mech, szyszki i wrzos... Wracając jednak, coś z tymi grzybami nie dawało mi spokoju- zatrzymaliśmy się więc by ich jadalność ocenił spec- tym okazał się być wychodzący z lasu, wątpliwej trzeźwości Pan z reklamówką grzybów- pokazałam jednego z naszych urodziwych okazów, na co Pan stwierdził, że to szatan...
Co nic mi nie mówło, może poza podejrzaną nazwą- czyli? - dopytałam... -Trujący jak jasna cholera- przysięgał ów Pan... :/
Wszystkie wyrzuciliśmy.....
Ostały się 3 pewniaki- piękne i brązowiutkie a z całą resztą musiałam się pożegnać (choć plany były ambitne- moje pierwsze grzybki w occie)
Ale wiecie co- po raz pierwszy zbierając miałam mega satysfakcję- tyle grzybów to jeszcze nie widziałam ;)
Na szczęście dla nas sytuacja skończyła się komicznie .... A nie tragicznie...
Za to pozotałe łowy prezentują się pięknie na tarasie- popatrzcie same :)
Zrobiliśmy też wreszcie wielkie sprzątanie w ogrodzie zimowym, zatem mogę już szukać sposobu na jego wykorzystanie i dekorowanie :)
Moja radość jest przeogromna!!
Z góry przepraszam za jakość zdjęć, ale na urlopi aparat uległ totalnej zagładzie, więc póki co telefon pełni jego funkcję , ale każde zdjęcie można powiększć po kliknięciu na nie :)
Miłego wiczorku :)